Strony

27 VI 1899: krakowskie "Wianki" świętem pirotechnika Mądrzykowskiego


Opis pięknej uroczystości "Wianków" z końca XIX wieku jest doskonałym pretekstem do przybliżenia krakowskiej osobliwości - pirotechnika Michała Mądrzykowskiego, gdyż właśnie tego dnia co roku jego sztuki zapierały dech w piersiach zgromadzonych nad Wisłą krakowian.
"Wianki" w Krakowie, wg Stanisława Tondosa, 1878 [źródło]
Michał Filip Mądrzykowski urodził się 21 stycznia 1854 roku, jako najstarszy syn Jana Michała i Kornelii. Zainteresowanie pirotechniką przejął od ojca, który już od wielu lat urządzał w Krakowie pokazy ogni sztucznych. Michał, mając jedynie 11 lat zaczął uczyć się fachu, a zaledwie cztery lata później urządził swój pierwszy samodzielny pokaz pirotechniczny. Nastolatek otrzymał zgodę od c.k. Namiestnictwa we Lwowie na dwukrotne palenie ogni na Błoniach krakowskich i całe szczęście, gdyż pierwsza próba nie powiodła się z powodu deszczu. Przez całą jego karierę zawodową aura nie była mu najbardziej sprzyjającą. Jak pisał Bronisław Drobner w swoich wspomnieniach: Na sto takich pokazów z dziewięćdziesiąt nie udawało się, bo właśnie wtedy, gdy już wspaniały mąż stanu, popularny pan Mądrzykowski pierwszymi wystrzałami z moździerzy donosi Krakowowi znać, że przystępuje do dzieła – zaczyna padać deszcz. Jednak druga próba, dokładnie 22 sierpnia 1868 roku zakończyła się sukcesem i tłum gapiów zgromadzonych na Błoniach mógł podziwiać samodzielnie sfabrykowane przez młodego Mądrzykowskiego ognie sztuczne.

Plakat pokazu ogni Michała Mądrzykowskiego z 1869 roku [źródło]
W latach 1874-1876 Michał Filip musiał przerwać rozpoczynającą się karierę ogniomistrza, gdyż na trzy lata został wcielony do wojska. Tam rozwijał jednak swoje talenty muzyczne i jako skrzypek udzielał się w wojskowej orkiestrze. Po skończonej służbie nadal zajmował się muzyką i nawet wybrał się w tournée z młodszym bratem, podczas którego poznał swoją przyszłą żonę. Państwo młodzi, połączeni węzłem małżeńskim 14 lutego 1888 roku, początkowo zamieszkali w rodzinnym mieście żony, Astrachaniu. Po kilku jednak latach Michał Filip powrócił wraz z nową rodziną do Krakowa, gdzie osiedlił się w dawnym domu przy ulicy Łobzowskiej 43 (obecnie stojący pod tym adresem budynek pochodzi z lat 30. XX wieku). Po śmierci ojca, Jana Michała, w 1894 roku Michał Filip przejmuje produkcję ogni sztucznych i już w następnym roku otrzymuje koncesję na wykonywanie zawodu.

[źródło: "Kalendarz Krakowski Józefa Czecha" na rok 1904]
Michał Filip Mądrzykowski nabył też posiadłość w Przegorzałach, nieopodal Krakowa, gdzie przeniósł swoją wytwórnię ogni sztucznych, jednak wciąż można było kupować od niego wszelkie wyroby pirotechniczne na ulicy Łobzowskiej. Najpóźniejsze ogłoszenia prasowe "Piromądrzyka Technikowskiego", jak był nazywany ogniomistrz w Krakowie, pojawiły się w 1910 roku.


[źródło: "Nowa Reforma" 1910, nr 14 (11 I)]
Zany pirotechnik, zmarł, po ciężkiej chorobie, będąc częściowo sparaliżowanym, 30 września 1919 roku, a wraz z nim zanikła rodzinna tradycja wyrobu sztucznych ogni Mądrzykowskich. 
 
[źródło: "Nowa Reforma" 1903, nr 118 (26 V)]

Stanisław Broniewski podaje nam jedną z receptur rodu wraz z komentarzem producentów:

"ognie bengalskie po moim ojcu Janie pirotechniku były do czasu dobre, ale potem okazały się niezupełnie bezpieczne. Zielony beng.: chloranu - 32, siarki - 18, baryty - 50, sadzy - 1. Żółty na lance, trudno się zapala: sal. - 9, siarki - 3, sal. chil. - 2. Źółty nie wilgotny, ale zmoczony! Na sucho pali się gwałtownie: chlor - 12, natr. oxal. - 2, węgl. sody - 1, siarki - 2, węgla mięk. - 13 a może 100. Awanturny, do dupy, niebieski z fontanną niebieską, dobry i ładny na gwiazdy i deszcz, może bez gówna dyabelskiego, saletry - 12, węgl. drob. - 5, cynk op. - 14. Fiu, fiu, fiu, cudo i tylo. Fiolet na lance: chlor - 14, siarkan miedzi - 6, kredy - 5, kalomelu - 8, siarki - 6, szellak - 1/2, a może nieco diabelskiego guwna"

[źródło: Dziesięciolecie Polski Odrodzonej. Księga pamiątkowa 1918-1928, Kraków-Warszawa 1929]

W tym roku "Wianki" w Krakowie już obchodziliśmy, był także tradycyjny pokaz sztucznych ogni. Przed imprezą dało się jednak słyszeć wiele głosów sprzeciwu, że to bezsensowne wyrzucanie pieniędzy w błoto (a raczej w niebo), że ogromny stres dla czworonogów i podobno, że ptaki mają teraz okres lęgowy i taki pokaz je niepotrzebnie stresuje. Pewnie to wszystko prawda, ale wystarczy przeczytać jak wspominał pokazy pirotechniczne Mądrzykowskiego Ferdynad Goetel, żeby cieszyć się takim widowiskiem: Czy warto wspominać tak błahe rzeczy? Wszelako, żyje się nie tym, co potoczne, a między tym, co było i może kiedyś być. Gdy jednak dzień jutrzejszy ziścił się nam już nieraz, przynosząc zawód oczekiwaniem, odwracamy się od pokus przyszłości i marzymy, patrząc wstecz. W tym siła wspomnień urzekająca.

Pierwszy fragment prasowy pochodzi z dziennika "Głos Narodu" 1899, nr 143 (27 VI)

Bibliografia:
1) Stanisław Broniewski, Spotkania z Krakowem, Kraków 1975.
2) "Czas krakowski" 1994 (25-26 czerwca), artykuł: Prometheus fatalis.
3) Ferdynand Goetel, Patrząc wstecz. Wspomnienia, Gdańsk 2000.

24 VI 1884: wielka powódź w Krakowie


W dniach 20-25 czerwca 1884 roku Kraków znalazł się pod wodą. Była to jedna z większych powodzi, które nawiedziły Kraków. Jak opisywano katastrofę w prasie? Pisownia oryginalna.


   W dniu wczorajszym podczas najwyższego stanu wody, stan rzeczy w Krakowie był następujący:
   Droga prowadząca do rzezalni miejskiej po za wiaduktem kolei Karola Ludwika, zalaną była w niższej swej części wzdłuż realności p. Wejrosty i części muru otaczającego ogród szpitalny. Po za nimi zalane były niżej położone części ogrodu. Dalej już tylko droga do rzezalni prowadząca wznosiła się po nad wodą, po obu zaś jej stronach wodach sięgała od strony miasta do wału kolejowego, zaś w przeciwnej strony łączyła się z Wisłą zalawszy pola, wikla miejskie i mieszkanie oprawcy. Sama rzezalnia wodą oblana przedstawiała się jak wyspa, tylko jedną drogą rzezalnia jak mostem z Grzegórzkami połączona. Cały cmentarz żydowski również wodą oblany i przeważnie zalany, następnie niższa część ulicy Dajwor, pola tak zwanej Majerówki i dopiero folwark miejski na Dajworze wyżej wzniesiony nie uległ zalaniu, jak i droga po nad Wisłą około zakładu gazowego od mostu podgórskiego wiodąca. Po drugiej stronie ulicy Mostowej Wisła zalała część ulicy Podgórskiej, potem oparłszy się o podwyższoną część pieców do wypalania wapna rozlała się szeroko pod „Kaktusarnią” i Skałką, zamykając ulicę Skawińską.
Parę domków małych nadbrzeżnych zalanych wyżej okien wodą. Między Skałką a Rybakami przedstawiała woda jedno koryto aż po ulicę Stradomską, przewyższyła bowiem wał ochronny i zalała dół materyałów i dawne koryto Starej Wisły aż po sam dom Towarzystwa Dobroczynności, wszedłszy także głębokim klinem w ulicę Kolletek, aż do końca muru ogrodu Bernardyńskiego.
   Domy od Rybaków ku ulicy Kolletek stały w wodzie, a mieszkańcom szczególnie jednego domu z licznem gronem dzieci na strychu się znajdujących dowieziono wodę i żywność łódkami. Na samych Rybakach droga utrzymywała się prawie równo z wodą, domki zaś niżej położone były na parterze zalane. Od ulicy Podzamcze Wisła rozlała się w całym ogrodzie p. Gralewskiego i zajęła większą połowę placu Groble, ulicę nad Wisłą aż po dom p. Leitra, wyżej położony. Ulica Zwierzyniecka uległa zalaniu aż do realności p. Kwiatkowskiego, przez wodę z kanału i z Rudawy, która przedostała się uliczką nad Rudawą. Na Smoleńsku woda sięgała w ogrodach aż do szkoły miejskiej, tylko ulicy podsypanej zalać nie mogła. Po przeciwnej stronie Rudawy cała ulica Zwierzyniecka, Wygoda i Błonia przedstawiały jedno morze, z którego sterczały tylko domy i wały forteczne. Od Smoleńska do ulicy Wolskiej wszystkie ogrody były pod wodą, aż do pałacu hr. Potulickich. Na Wolskiej ulicy woda zalała i uliczkę do realności księżny Jabłonowskiej prowadzącej, która prawie cała stała pod wodą. W ulicy Garncarskiej woda doszła do ulicy Studenckiej, dolna zaś jej część stała około jednego metra pod wodą. Po za realnością „Wenecya” zwaną, woda zalała tyły realności Konstantego hr. Reja, fabryki cygar aż po drogę czarnowiejską, błonia zaś po drogę łobzowską.
   Dziś od godziny szóstej rano znów zaczął padać drobny, lecz gęsty deszcz. Powietrze przejmująco zimne. Od siódmej promienie słońca zdają się chwilowo przeświecać przez chmury. Na zalanych wodą ulicach głównie straż ogniowa miejska i ochotnicza niesie pomoc skuteczną przynajmniej dla ratowania życia mieszkańców. Noc całą kapitanowie straży ochotniczej pp. Fenz, Gajdzic, Marynowski i lekarz dr. Jodłowski nie opuszczają zagrożonych stanowisk. Czynni również a znużeni bezsennością i pracą brandmistrze Zagórski, Stępiński, Iłg i sierżanci Łyżwiński, Świerczyński, Wójcik i Policzkiewicz; za nieustanną a skuteczną pracę zasługujący na zupełne uznanie.
   Naczelnikowi straży p. Eminowiczowi, wraz z radcą miejskim p. Henrykiem Szwarcem powiodło się wyratować na Wygodzie za domem p. Herzogowej, podeszłego wieku niewiastę.
   Kapitan straży ochotniczej Marynowski, z brandmistrzem Iglem, płynąc czółnem przez Zwierzyniec, wyratowali tonące dziecko.
Działalność inżynieryi wojskowej na Groblach, jak utrzymują okoliczni mieszkańcy, ograniczyła się o dbałość o bezpieczeństwo własne, polegające w okopaniu muru przy zajmowanym przez wojskowość domu i pilnowaniu na placu Portowym budowlanego materyału. Most przy ulicy Wolskiej na Rudawie poderwany wodą pochylił się; toż samo i most przy posesyi zwanej Wenecya.
  Niesienie pomocy ludności zamieszkującej małe domki na Zwierzyńcu najwięcej przedstawiało trudności. Niewiasty i dzieci licznie obsiadłszy dachy domostw, wołają przeraźliwie o pomoc. Kiedy zbliżają się wskutek rozporządzeń obecnego tutaj i nieustannie czynnego prezydenta miasta dr. Weigla i dyrektora budownictwa p. Niedziałkowskiego, łodzie ratunkowe ze strażakami, siedzący na dachach nie chcą z nich zeskakiwać. Energiczni strażacy oddalają się aby gdzieindziej zagrożonym płynąć z pomocą; wówczas rozdzierają słuch wołania: „pomocy!”, „ratujcie!”. I znów wracają, perswazyą starając się nakłonić nieodważnych do opuszczenia stanowisk na dachu – i znów napróżno. A czas leci i ze wszystkich stron słychać krzyki ludzi, ryk bydła, szum głuchy fal; a wśród ponurej i chmurnej nocy, światła palące się po domach i latarnie w rękach ratujących jedynem są oświetleniem, powiększającem grozę straszliwego obrazu.
   Całą noc trwało przewożenie mieszkańców na suche miejsce w ulicach nad brzegiem Wisły położonych.
  Naczelnik straży p. Eminowicz wydawał także rozkazy weteranom należącym do krakowskiego oddziału „Towarzystwa czerwonego krzyża”, niosącym w miarę sił, skuteczną pomoc mieszkańcom.
  Od rana trwające opadanie wylewu, wykazuje wielkie uszkodzenie w budynkach zalanych wodą. Na wielu domach zarysowały się pęknięcia. Pomoc ze strony budownictwa i przedsiewzięcie środków zapobiedz mogących waleniu się domów, są tu niezbędne.
   P. Romual Troczyński piekarz, na ręce naczelnika straży p. Eminowicza, nadesłał dla rozdania głodnym dotkniętym powodzią mieszkańcom 80 kilo chleba, obowiązując się dostarczać tyleż codziennie, aż d chwili zupełnego ustąpienia wylewu. Nadesłany chleb natychmiast odesłano łodzią do Ludwinowa, gdzie brandmistrze Zagórski i Iłg rozdali go łaknącej ludności z pośpiechem godnym pochwały.

Fragmenty prasowe z dziennika "Nowa Reforma" 1884, nr 143 (24 VI)

12 VI 1890: kamienica Jana i Karoliny Turnau'ów w Krakowie


Mowa jest o narożnym domu stojącym na skrzyżowaniu ulic Łobzowskiej 28 i Siemiradzkiego 2. Tak jak 124 lata temu został przez redaktora nazwany "najokazalszym w całej dzielnicy", tak do dziś się nic nie zmieniło, bo budynek rzeczywiście znacznie się wyróżnia swą urodą.
Jego autorem jest znany w Krakowie architekt Jan Zawiejski, który kilka lat później wzbudzał w mieście tyle kontrowersji ze względu na projekt nowego budynku teatru miejskiego. Zawiejski wystawił w Krakowie kilka kamienic czynszowych, ta jest jednak wyjątkowa, bo pierwsza, której budowy się podjął. Za nią postąpiły m.in. dom własny tzw. Jasny Dom przy ulicy Biskupiej i Łobzowskiej (1909), dom Żeglikowskiego przy ulicy Karmelickiej 45 (1912-1913) i kamienica Ohrensteina na rogu Stradomskiej i Dietla (1911-1913).

Kamienica narożna Łobzowska 28/Siemiradzkiego 2, stan obecny [źródło]
Kamienica prezentuje styl, który można nazwać manieryzmem północnym. Jego cechy charakterystyczne polegają na jednoczesnym użyciu w licu fasad cegły, kamienia i tynkowania, szpiczastymi zwieńczeniami i specyficzną ornamentyką. Zawiejski umieścił fantazyjne płaskorzeźby nad oknami trójkątnych szczytów przedstawiające głowy mitologicznych bożków lub afrykańskiego szamana ozdobionych girlandami roślin i owoców wychodzących z ich ust.
Dom był nazywany nieraz "pod Matką Boską" ze względu na płaskorzeźbę umieszczoną nad drzwiami wejściowymi od strony ulicy Siemiradzkiego.

Detal, kamienica narożna Łobzowska 28/Siemiradzkiego 2 [źródło]
Detal, kamienica narożna Łobzowska 28/Siemiradzkiego 2 [źródło]

Znamy już budynek, więc poznajmy i pierwszych właścicieli.
Budowa kamienicy rozpoczęła się w 1889 roku na zlecenie Jana Turnaua i jego żony Karoliny. Jan Ludwik Turnau herbu Dobczyc urodził się w 1844 roku i mógł się poszczyć szlacheckimi korzeniami. W Krakowie był radcą magistratu i zapewne zamożnym człowiekiem skoro mógł sobie pozwolić na takie mieszkanie, co zresztą zasugerowano w notce prasowej ("pomysłowości architekty nie krępowały względy finansowe"). Od 1890 roku był samodzielnym referentem do spraw dobroczynności w magistracie oraz zasiadał w komisji statystycznej tegoż. W 1895 roku "został uwolniony ze służby miejskiej", a po dwóch latach dociekania powodu tego dyscyplinarnego zwolnienia, przydzielono mu w końcu pełną emeryturę "w drodze łaski".
Według "Spisu ludności miasta Krakowa z roku 1890" rodzina Turnau'ów składającą się z pana domu wraz z małżonką, dwóch córek, dwóch synów, służącej, kucharki, francuskiej bony (opiekunki do dziecka) i stróża zajmowała pierwsze i drugie piętro okazałej kamienicy. Samo pierwsze piętro składało się z sześciu pokoi, dwóch przedpokoi, kuchni oraz werandy. Na parterze zapewne mieściły się sklepy i mieszkanie dla stróża. Zagadką pozostaje na co przeznaczono pomieszczenia na poddaszu i pokoik z oknem w wieży.

"Czas" 1899, nr 7 (10 I)

Jak wynika z nekrologu, Jan Ludwik Turnau zmarł 9 stycznia 1899 roku. Zapewne wtedy jego żona wraz z małoletnią córką wyprowadziły się z narożnego domu, gdyż w spisie ludności z 1900 roku figurują już pod innym adresem.

Pierwszy fragment prasowy pochodzi z dziennika "Nowa Reforma" 1890, nr 132 (12 VI)

Bibliografia:
1) "Kalendarze Krakowskie" Józefa Czecha.
2) Spisy ludności miasta Krakowa z lat 1890, 1900.
3) Dziennik Rozporządzeń Stołecznego Królewskiego Miasta Krakowa, 1882-1899.
4) Anna Sołtysik, Język form Teodora Talowskiego a współczesna kompozycja architektoniczna, Kraków 2012.

Co zgubili krakowianie w 1903 roku

Wpis wyjątkowo nie z dawnej prasy, a z "Dziennika Rozporządzeń Stołecznego Miasta Krakowa" z 1903 roku. W każdym takim zeszycie co miesiąc ogłaszano przedmioty znalezione w Krakowie złożone przez znalazców w Kasie Miejskiej. Poniżej przedstawiam ich wybór, który pokazuje co sto lat temu nosili przy sobie krakowianie. 

1) Pugilares, czyli ni mniej ni więcej tylko portfel. Ten pokazany na zdjęciu pochodzi z kolekcji Czartoryskich i jest raczej większy niż obecnie używane (długość dłuższego boku wynosi 16 cm). W takim pugilaresie trzymano banknoty, weksle, kartki zastawnicze, czasem losy loteryjne i notatki.

[źródło]
2) Tabakierka, jako że tabaka cieszyła się ogromną popularnością jeszcze w XIX i na początku XX wieku, każdy pan musiał taką posiadać. Rodzai było mnóstwo: okrągłe, kwadratowe, z drewna, srebra, kości słoniowej, skóry, mniejsze, większe, malowane, rzeźbione i gładkie. Nawet Mickiewicz w naszej narodowej epopei często wspomina o tabace i tabakierach [fragmenty].

[źródło]
[źródło]
3) Zegarek z dewizką, czyli kieszonkowy zegarek na złotym lub srebrnym łańcuszku. Był noszony przez ludzi zamożnych, kupców, przedsiębiorców. Najczęściej łańcuszek przypinano specjalnym guzikiem do butonierki marynarki lub kamizelki, a sam zegarek wkładano do kieszeni tychże. Dopuszczano także przypięcie dewizki do paska i noszenie zegarka w kieszeni spodni.

[źródło]
4) Cwikier, czyli okulary bez zauszników. Nie jest to jednak to samo co binokle, gdyż binokle opierają się na nosie dzięki nanośnikom (inaczej noskom), a cwikier trzyma się dzięki specjalnie wygiętemu, sprężynowemu mechanizmowi, który dopasowuje się do nosa. Na zdjęciu poniżej cwikier Henryka Siemiradzkiego z połowy XIX wieku.

[źródło]   
5) Lornetka. Dziś mało kto nosi ją przy sobie, szczególnie w mieście, sto lat temu jednak była nieodzownym elementem eleganckiej pani podczas wyjścia do teatru, na operę czy koncert.

[źródło]  

Po lewej stronie fragment z jednej z list przedmiotów znalezionych. Oprócz takich "zwykłych rzeczy" gubiono też nadzwyczaj dużo psów, trochę koni, a nawet gęś, barana i kanarka. Z ciekawszych rzeczy można trafić także na "worek ze sianem", "kalesony, koszulę i chustkę", "parę pończoch" czy szczyt techniki tamtych czasów "latarkę elektryczną". Jeśli nikt nie zgłosił się po zgubę, po upływie roku przedmiot lub zwierzę trafiał do znalazcy (chętnego), a po upływie trzech lat stawał się wyłączną własnością znalazcy lub był sprzedawany alb oddawany na rzecz ubogich. Rzeczy, których nie dało się przechowywać zostawały od razu sprzedawane i tak np. można było odebrać "1 koronę uzyskaną ze sprzedaży licytacyjnej znalezionego 1kg masła".