9 III 1901: w zakładzie zegarmistrzowskim Aleksandra Sulikowskiego


W 1901 roku tak reklamował się A. Sulikowski jako jedyny sprzedawca wysokiej klasy zegarków "OMEGA". Aleksander Sulikowski pochodził ze starej, mieszczańskiej rodziny krakowskiej. Po ojcu odziedziczył zakład zegarmistrzowski, który założony został w 1858 roku. Firma działająca w domy własnym w Krakowie przy ulicy Grodzkiej 1 cieszyła się wielką renomą. 

Kamienica Sulikowskiego przy ulicy Grodzkiej 1 (po prawej) [źródło]
Więcej o samym Aleksandrze dowiedzieć się można ze wspomnienia pośmiertnego z "Nowej Reformy" z 1910 roku (nr 83; 22 II):

Aleksander Sulikowski, obywatel i radca miejski, właściciel zakładu zegarmistrzowskiego w Krakowie, prezes Towarzystwa kredytowego rękodzielników, umarł wczoraj w południe, po długiej i ciężkiej chorobie. Pogrzeb odbędzie się we środę po południu z domu żałoby w Rynku głównym.
S. p. Aleksander Sulikowski pochodził ze starej, mieszczańskiej rodziny krakowskiej. Odziedziczywszy po ojcu zakład zegarmistrzowski, cieszący się renomą pierwszorzędnej formy, prowadził go dalej i dalej rozwijał pod osobistym kierunkiem w sposób bardzo pomyślny. Nie przeszkadzało mu to w zajmowaniu się życiem publicznym, a zwłaszcza sprawami świata przemysłowego i rękodzielniczego, do którego zawsze się zaliczał i z którym ściśle czuł się związanym. Zażywał też w sferach tych wielkiego, dobrze zasłużonego zaufania i przywiązania.
Ważną usługę rękodzielnikom i przemysłowcom krakowskim oddał ś. p. Aleksander Sulikowski, spiesząc z pomocą Towarzystwu rękodzielników w krytycznej chwili i obejmując prezesurę zarządu tej instytucji, którą zajmował się osobiście bardzo gorliwie do ostatnich chwil życia.
W Radzie miejskiej zasiadał ś. p. Aleksander Sulikowski czas dłuższy i brał czynny udział w sprawach gospodarczych, a na pełnej Radzie nieraz głos zabierał, zwłaszcza gdy się rozchodziło o wyświetlenie interesów mieszczaństwa. – Na znak żałoby po zgonie tego radcy miejskiego wywieszono z gmachu Rady miejskiej czarną chorągiew.
Ś. p. Aleksander Sulikowski nawiedzony był ciężką chorobą już w lecie zeszłego roku. Liczono jednak wiele na odporność jego silnego organizmu. Przed 14 dniami objawiło się nawet znaczne polepszenie. Niestety, już we środę zeszłego tygodnia nastąpił zwrot niekorzystny, który skończył się wczoraj katastrofą.
Śmierć popularnego obywatela, energicznego radcy miejskiego i prawego, inteligentnego przemysłowca, w pełni męskiego wieku, wywołała szczery żal w mieście.

[źródło: "Kalendarz Krakowski" Józefa Czecha na rok 1901]
[źródło: "Nowa Reforma" 1905, nr 294 (27 XII)]
[źródło: archiwumallegro.com.pl]
[źródło: archiwumallegro.com.pl]
[źródło: archiwumallegro.com.pl]
[źródło: archiwumallegro.com.pl]
[źródło: archiwumallegro.com.pl]
[źródło: archiwumallegro.com.pl]
Pierwszy fragment prasowy pochodzi z dziennika "Czas" 1901, nr 57 (9 III).

W co ubierali się krakowianie na przełomie wieków

Prezentujemy unikatową kolekcję JESIEŃ/ZIMA 1899-1904. Wszystkie wycinki pochodzą z prasy krakowskiej z podanych lat.

Większość towarów można było dostać w naszym Krakowie (linia A-B Rynku Głównego najmilej widziana), a po niektóre dodatki trzeba się było udać do Wiednia. Ale to nie problem, bo przecież od połowy XIX wieku mamy linię kolejową Kraków-Wien.

Co do prezentowanej kolekcji to warto zapamiętać, że strzelba przy boku zdecydowania nadaje męskości, a bielizna bywała niegdyś "stale czysta".

KOLEKCJA DAMSKA
"Czas" 1900, nr 221 (5 IX), wyd. ppłd.
"Czas" 1902, nr 230 (7 X), wyd. ppłd.

"Nowa Reforma" 1903, nr 232 (11 X)
 KOLEKCJA MĘSKA
"Czas" 1902, nr 230 (7 X), wyd. ppłd.
"Głos Narodu" 1899, nr 250 (3 XI)
"Głos Narodu" 1899, nr 143 (27 VI)
DODATKI
"Głos Narodu" 1899, nr 250 (3 XI)
"Nowa Reforma" 1904, nr 134 (14 VI)
"Czas" 1902, nr 230 (7 X), wyd. ppłd.
"Czas" 1900, nr 221 (5 IX), wyd. ppłd.
"Nowa Reforma" 1903, nr 86 (16 IV)




17 IX 1898: anarchista u Rosenstocka


Historia o Adolfie Nowaczyńskim wykrzykującym hasła anarchistyczne w knajpie niedługo po śmierci austriackiej cesarzowej Elżbiety jest cytowana i powtarzana przez wiele źródeł i wspominana w różnego rodzaju wydawnictwach pamiętnikarskich.

Sytuacja miała miejsce w kawiarni Bernarda Rosenstocka, znajdującej się na skrzyżowaniu ulicy Lubicz i obecnej ulicy Westerplatte. Tadeusz Boy-Żeleński tak opisywał charakter kawiarni:
(...)była kawiarnia, której nie zamykano nigdy, otwarta bez przerwy dniem i nocą przez trzydzieści lat istnienia: „Rosenstock” („Rosenkreutzer” jak go nazywał Przybyszewski), na rogu ulicy Lubicz. Była to najbardziej malownicza knajpa, jaką znałem; ponieważ, począwszy od trzeciej rano, była jedyną, spotykały się tam wszystkie stany. Złota młodzież wprost z balu we frakach, i również we fraku kelner z innej kawiarni, który po fajerancie zachodził jako gość na partyjkę bilardu. Tupot nóg dorożkarzy wstępujących na rozgrzewkę i szwargot oficerów austriackich.
Antoni Waśkowski w swoich wspomnieniach umieszcza kawiarnię na rogu ulicy Lubicz i ulicy Pawiej. 10 lat młodszy od Nowaczyńskiego i Żeleńskiego, pewnie nie bywał u Rosenstocka, gdy ten miał lokal przy ulicy Kolejowej. Rosenstock dopiero w 1909 roku przeniósł restaurację i kawiarnię nieopodal, do własnego domu.

Źródło: "Nowa Reforma" 1909, nr 582 (19 XII)

A co się stało po aresztowaniu z Adolfem Nowaczyńskim? Tak tę historię opisuje, wspomniany już, Waśkowski:
Ojciec Nowaczyńskiego - sędzia, wpłynął na szefa prokuratury, Wędkiewicza, który sprawą tak pokierował, że młody winowajca zdążył wyjechać do Monachium. Tu wszedł w orbitę wpływów i szaleństw cyganerii artystycznej i rozpił się. Zdarł płuca na strzępy i wrócił do Krakowa z gruźlicą. (...) Wywieziono Nowaczyńskiego do cudotwórczego Meranu. Po roku wrócił z nowym zasobem sił i przekory do walki. Ojciec stworzył mu warunki, w jakich synalek mógł kończyć studia uniwersyteckie. Ale cóż? Nowaczyński ani w głowie miał naukę. Napisał sztukę "Prawo mimikry", w której wykpił własną rodzinę. Grano tę sztukę w teatrze krakowskim. Matka Nowaczyńskiego poszła na galerię dla niepoznania w przebraniu, aby spojrzeć własnymi oczyma na ten "skandal" rodziny. Prosiła Solskiego o zdjęcie sztuki z afisza; sztuka jednak sama padła.

Pierwszy fragment prasowy pochodzi z dziennika "Głos Narodu" 1898, nr 212 (17 IX).

Bibliografia:
1) Tadeusz Boy-Żeleński, Znaszli ten kraj, Gdańsk 2001.
2) Antoni Waśkowski, Znajomi z tamtych lat, Kraków 1960.
3) Okoliczności śmierci pozostaną niewyjaśnione.

14 VII 1905: budowa łaźni ludowej na Piasku


W Krakowie wodociągi miejskie otwarto dopiero w 1901 roku. Do tej pory mieszkańcy miasta zażywali kąpieli w Wiśle, oczywiście jeśli pogoda na to pozwalała. Skoro jednak od czterech lat działa już system wodociągowy to dlaczego nie zbudować "nowoczesnych" łaźni? W 1905 roku Kasa Oszczędności miasta Krakowa zadeklarowała się postawić tego rodzaju przybytki dla biedniejszych mieszkańców miasta.
Wincenty Wdowiszewski, w maju 1905 roku, zgłosił na posiedzeniu rady miasta wniosek o umieszczeni łaźni miejskich na działce przy ulicy Karmelickiej. Kilku radnych podważyło jednak ten pomysł wskazując, że łaźnia ludowa powinna znajdować się na takiej ulicy, na którąby mógł iść brudny i zakurzony robotnik, nie paradując niejako swą nędzą na ulicach, gdzie dostatek tylko się znajduje. W końcu ten właśnie plac, przy jednej z elegantszych ulic, zdecydowano się przeznaczyć na łaźnie.

Łaźnia ludowa przy ulicy Karmelickiej, 1929 rok [źródło: B. Zbroja, K. Myślik, Nieznany portret Krakowa, Kraków 2010]
Wielkie otwarcie odbyło się 4 listopada 1906 roku (a nie 1905 roku, jak piszą autorzy "Nieznanego portretu Krakowa", którzy zapewne korzystali z "Kalendarza krakowskiego Józefa Czecha" na rok 1905, w którym ten błąd się pojawił). Jako, że łaźnia została oddana przez Kasę Oszczędności na własność gminy, na uroczystości jej poświęcenia, dzień przed otwarciem, znalazło się wiele osobistości, co relacjonował reporter "Czasu": Przybył p. delegat Federowicz i komisarz rządowy Kasy p. sekretarz namiestnictwa Władysław Kowalikowski. Z reprezentacyi gminy był obecny prezydent miasta Dr Leo z obu wiceprezydentami Chylińskim i Sarem i radcami miejskimi, dyrektor urzędu pocztowego p. Maryan Biliński, grono obywateli, lekarzy. Gości przyjmowali dyrektorowie Kasy pp. Dr Walenty Staniszewski i Zygmunt Kowalski z urzędnikami.

Sam budynek usytuowany przy Karmelickiej (obecnie na lewo od "Kefirka") wyróżniał się spośród zabudowy ulicy. W numerze "Nowej Reformy" z 31 października 1906 roku (nr 248) znajdujemy szczegółowy opis inwestycji (pisownia oryginalna):

   Łaźnia ludowa, wybudowana na gruncie miejskim, kosztem około 40.000 koron, z funduszu miejskiej Kasy Oszczędności, mieści się przy ulicy Karmelickiej 47, w piętrowym gmachu, zbudowanym podług projektu budowniczego r. m. p. Beringera. Zarówno w rozkładzie całości, jak u urządzeniu poszczególnych części, przyjęto i zastosowano wszystkie nowoczesne ulepszenia, tak, że krakowska łaźnia ludowa może służyć za wzór, jak takie zakłady urządzane być powinny. Główne wejście od ulicy prowadzi na wysokie parter, gdzie mieszczą się dwie poczekalnie, dla mężczyzn i kobiet. W poczekalniach, które z czasem mają być urządzone także jako czytelnie ludowe, nabywa się w okienku kasy bilety; zaś osobnemi korytarzami przechodzi się do kabin kąpielowych. Kabin tych jest 16, z tego 4 z wannami (2 dla mężczyzn, 2 dla kobiet), 9 natryskowych dla mężczyzn i 3 natryskowe dla kobiet. Zarówno podłogi jak i ściany, przedzielające kabiny, są pociągnięte t. zw. teraną, to  jest twardym materyałem, imitującym marmur, który bardzo łatwo zmyć i wysuszyć. Kabiny posiadają proste, lecz wystarczające umeblowanie, składające się z lustra na ścianie, ławki i wieszadeł, kabiny natryskowe posiadają najlepsze techniczne urządzenie, pozwalające samemu kąpiącemu się regulować ciepłotę tuszu, który może być puszczony równocześnie także od dołu. Przyrząd tuszowy od góry umieszczony jest nie wprost nad głową, ale pod kątem ostrym, gdyż czasem kąpiący się  nie znosi zlania głowy.
   Wnętrze całego gmachu, pełne światła i słońca, malowane jest na kolor perłowy, przyjemny dla oka, wszędzie panuje jednostajna ciepłota, z powodu dobrze skonstruowanego ogrzewania centralnego. - Umieszczone w kilku salach hydranty wodociągowe pozwalają w jednej chwili zlać cały gmach wodą, który prócz tego będzie raz w tygodniu zmywany i desinfekcyonowany rozczynem sublimatu; oświetlenie gmachu jest elektryczne. Na piętrze mieszczą się mieszkania: maszynisty i zarządcy łaźni, na niskim parterze mieszkania służby , oraz pralnia, w suterenach znajdują się maszyny i całe urządzenie techniczne. oraz składy, na strychu zbiorniki wody.
   Ceny kąpieli będą nadzwyczaj niskie: kąpiel w wannie z mydłem i ręcznikiem 40 halerzy, kąpiel natryskowa z mydłem i ręcznikiem 12 hal., za dodatkowy ręcznik dopłaca się 6 hal., dzieci do lat 13 za kąpiel natryskową płacą 8 hal. Kąpać się można w wannie najdłużej 30 minut, w tuszu 15 minut. Łaźnia ludowa nie jest obliczona na zysk, owszem dążeniem zakładu jest obniżyć jeszcze ceny kąpieli, a nawet doprowadzić do bezpłatności. Łaźnia może być jeszcze rozszerzona na 6 do 8 kabin natryskowych dla dzieci.
   Gmach na zewnątrz robi sympatyczne wrażenie, gdyż spokojny w liniach architektonicznych, wolny jest od wszelkich ozdób i sztukateryj; nad głównym wejściem tylko wykuty jest w kamieniu herb miasta Krakowa.
   Całe urządzenie łaźni powstałe siłami miejsowemi, i tak: robotami murarskimi i ciesielskimi kierował budowniczy p. Matusiński; roboty ślusarskie wykonała znana pracownia p. Gramatyki, stolarskie wyszły z zakładu p. Wiśniewskiego, szklarskie i lakiernicze wykonał p. Grünwald. Całe urządzenie techniczne, instalacye kotłowni i machin elektrycznych, wodociągów i sieci rur z wodą gorącą i zimną, ogrzewanie kaloryferami i t. p. wykonała znana firma inżyniera L. Nitscha i Sp.

Fragment reklamy zakładu Karola Markusa [źródło: "Kalendarz krakowski Józefa Czecha" na rok 1900"]
[źródło]
[źródło: "Czas" 1907, nr 91 (20 IV), wyd. ppłdn.]
























Na próżno szukać dziś jednak tego budynku w Krakowie. Nieszczęśliwy wypadek sprawił, że w nocy 1 marca 1945 roku budynek został doszczętnie zniszczony przez pojedynczą bombę lotniczą, a pod gruzami zginęło wtedy dziewięć osób.

Pierwszy fragment prasowy pochodzi z dziennika "Kurjer lwowski" 1905, nr 192 (14 VI)

Bibliografia:
1) Barbara Zbroja, Konrad Myślik, Nieznany portret Krakowa, Kraków 2010, s. 91-94.
2) "Nowa Reforma" 1906, nr 248 (31 X).
3) "Czas" 1906, nr 253 (5 XI).
4) "Historia Krakowa pisana protokołami sekcyjnymi" .

10 VII 1899: w mleczarni Dobrzyńskiej w Parku Jordana


Zaraz po przekroczeniu bramy głównej Parku Jordana znajdował się drewniany pawilon mieszczący jedną z filii znanej w Krakowie mleczarni Eweliny Dobrzyńskiej. Tak opisane jest to miejsce w "Księdze adresowej Krakowa i Podgórza" z 1905 roku:
   Po lewej zaś stronie pawilonu widać rozstawione stoły, ławki i krzesła - to "Mleczarnia p. Eweliny Dobrzyńskiej", przeznaczona dla młodzieży i gości zwiedzających.
   Tu również wspomnieć należy, że firma p. Dobrzyńskiej, znana ze swoich licznych filii sprzedaży nabiału w mieście, zrosła się niejako z parkiem Dra Jordana, gdyż niemal od początku założenia paku ma tu również jedną ze swych filii. - Dostarcza smacznego nabiału, kawy, herbaty i t. p. młodzieży bawiącej się w parku w osobnym wspaniałym pawilonie mleczarskim zaraz u wstępu do parku po stronie lewej.
   Dzięki współdziałaniu tejże firmy dla dobra i rozwoju parku, zwłaszcza pod względem frekwencyi gości - park staje się coraz przyjemniejszym miejscem spacerowym dla publiczności, która tu jedynie przyjemne wytchnienie znaleźć może...
   Firma p. Dobrzyńskiej wprowadziła w ostatnich czasach bezpłatne koncerty orkiestralne - co się niemało przyczynia do ożywienia tego pięknego miejsca spacerów i świeżego powietrza.
Projekt mleczarni w Parku dra H. Jordana autorstwa Jana Rzymkowskiego z 1898 roku [źródło]
Mleczarnia Eweliny Dobrzyńskiej mogła pochwalić się też pierwszą nagrodą uzyskaną podczas wystawy mleczarskiej w Wiedniu w 1899 roku za mleko wielokrotne, masło i sery, a w szczególności za ser limburski.
Niestety, drewniany pawilon nie zachował się do dnia dzisiejszego. W 1967 roku strawił do pożar, a na jego miejscu wybudowano restaurację, która od dłuższego czasu jest już jednak zamknięta.

Pocztówka z wizerunkiem mleczarni w Parku dra H. Jordana [źródło]
Reklama mleczarni [źródło: "Księga adresowa Krakowa i Podgórza" z 1905 roku]

Pierwszy fragment prasowy pochodzi z dziennika "Głos Narodu" 1899 nr 153 (10 VII)

Bibliografia:
1) "Księga adresowa Krakowa i Podgórza" z 1905 roku.
2) Alegata do Sprawozdań Stenograficznych z Czwartej Sesyi Siódmego Peryodu Sejmu Krajowego Królestwa Galicyi i Lodomeryi z Wielkiem Księstwem Krakowskiem z roku 1898/9.

27 VI 1899: krakowskie "Wianki" świętem pirotechnika Mądrzykowskiego


Opis pięknej uroczystości "Wianków" z końca XIX wieku jest doskonałym pretekstem do przybliżenia krakowskiej osobliwości - pirotechnika Michała Mądrzykowskiego, gdyż właśnie tego dnia co roku jego sztuki zapierały dech w piersiach zgromadzonych nad Wisłą krakowian.
"Wianki" w Krakowie, wg Stanisława Tondosa, 1878 [źródło]
Michał Filip Mądrzykowski urodził się 21 stycznia 1854 roku, jako najstarszy syn Jana Michała i Kornelii. Zainteresowanie pirotechniką przejął od ojca, który już od wielu lat urządzał w Krakowie pokazy ogni sztucznych. Michał, mając jedynie 11 lat zaczął uczyć się fachu, a zaledwie cztery lata później urządził swój pierwszy samodzielny pokaz pirotechniczny. Nastolatek otrzymał zgodę od c.k. Namiestnictwa we Lwowie na dwukrotne palenie ogni na Błoniach krakowskich i całe szczęście, gdyż pierwsza próba nie powiodła się z powodu deszczu. Przez całą jego karierę zawodową aura nie była mu najbardziej sprzyjającą. Jak pisał Bronisław Drobner w swoich wspomnieniach: Na sto takich pokazów z dziewięćdziesiąt nie udawało się, bo właśnie wtedy, gdy już wspaniały mąż stanu, popularny pan Mądrzykowski pierwszymi wystrzałami z moździerzy donosi Krakowowi znać, że przystępuje do dzieła – zaczyna padać deszcz. Jednak druga próba, dokładnie 22 sierpnia 1868 roku zakończyła się sukcesem i tłum gapiów zgromadzonych na Błoniach mógł podziwiać samodzielnie sfabrykowane przez młodego Mądrzykowskiego ognie sztuczne.

Plakat pokazu ogni Michała Mądrzykowskiego z 1869 roku [źródło]
W latach 1874-1876 Michał Filip musiał przerwać rozpoczynającą się karierę ogniomistrza, gdyż na trzy lata został wcielony do wojska. Tam rozwijał jednak swoje talenty muzyczne i jako skrzypek udzielał się w wojskowej orkiestrze. Po skończonej służbie nadal zajmował się muzyką i nawet wybrał się w tournée z młodszym bratem, podczas którego poznał swoją przyszłą żonę. Państwo młodzi, połączeni węzłem małżeńskim 14 lutego 1888 roku, początkowo zamieszkali w rodzinnym mieście żony, Astrachaniu. Po kilku jednak latach Michał Filip powrócił wraz z nową rodziną do Krakowa, gdzie osiedlił się w dawnym domu przy ulicy Łobzowskiej 43 (obecnie stojący pod tym adresem budynek pochodzi z lat 30. XX wieku). Po śmierci ojca, Jana Michała, w 1894 roku Michał Filip przejmuje produkcję ogni sztucznych i już w następnym roku otrzymuje koncesję na wykonywanie zawodu.

[źródło: "Kalendarz Krakowski Józefa Czecha" na rok 1904]
Michał Filip Mądrzykowski nabył też posiadłość w Przegorzałach, nieopodal Krakowa, gdzie przeniósł swoją wytwórnię ogni sztucznych, jednak wciąż można było kupować od niego wszelkie wyroby pirotechniczne na ulicy Łobzowskiej. Najpóźniejsze ogłoszenia prasowe "Piromądrzyka Technikowskiego", jak był nazywany ogniomistrz w Krakowie, pojawiły się w 1910 roku.


[źródło: "Nowa Reforma" 1910, nr 14 (11 I)]
Zany pirotechnik, zmarł, po ciężkiej chorobie, będąc częściowo sparaliżowanym, 30 września 1919 roku, a wraz z nim zanikła rodzinna tradycja wyrobu sztucznych ogni Mądrzykowskich. 
 
[źródło: "Nowa Reforma" 1903, nr 118 (26 V)]

Stanisław Broniewski podaje nam jedną z receptur rodu wraz z komentarzem producentów:

"ognie bengalskie po moim ojcu Janie pirotechniku były do czasu dobre, ale potem okazały się niezupełnie bezpieczne. Zielony beng.: chloranu - 32, siarki - 18, baryty - 50, sadzy - 1. Żółty na lance, trudno się zapala: sal. - 9, siarki - 3, sal. chil. - 2. Źółty nie wilgotny, ale zmoczony! Na sucho pali się gwałtownie: chlor - 12, natr. oxal. - 2, węgl. sody - 1, siarki - 2, węgla mięk. - 13 a może 100. Awanturny, do dupy, niebieski z fontanną niebieską, dobry i ładny na gwiazdy i deszcz, może bez gówna dyabelskiego, saletry - 12, węgl. drob. - 5, cynk op. - 14. Fiu, fiu, fiu, cudo i tylo. Fiolet na lance: chlor - 14, siarkan miedzi - 6, kredy - 5, kalomelu - 8, siarki - 6, szellak - 1/2, a może nieco diabelskiego guwna"

[źródło: Dziesięciolecie Polski Odrodzonej. Księga pamiątkowa 1918-1928, Kraków-Warszawa 1929]

W tym roku "Wianki" w Krakowie już obchodziliśmy, był także tradycyjny pokaz sztucznych ogni. Przed imprezą dało się jednak słyszeć wiele głosów sprzeciwu, że to bezsensowne wyrzucanie pieniędzy w błoto (a raczej w niebo), że ogromny stres dla czworonogów i podobno, że ptaki mają teraz okres lęgowy i taki pokaz je niepotrzebnie stresuje. Pewnie to wszystko prawda, ale wystarczy przeczytać jak wspominał pokazy pirotechniczne Mądrzykowskiego Ferdynad Goetel, żeby cieszyć się takim widowiskiem: Czy warto wspominać tak błahe rzeczy? Wszelako, żyje się nie tym, co potoczne, a między tym, co było i może kiedyś być. Gdy jednak dzień jutrzejszy ziścił się nam już nieraz, przynosząc zawód oczekiwaniem, odwracamy się od pokus przyszłości i marzymy, patrząc wstecz. W tym siła wspomnień urzekająca.

Pierwszy fragment prasowy pochodzi z dziennika "Głos Narodu" 1899, nr 143 (27 VI)

Bibliografia:
1) Stanisław Broniewski, Spotkania z Krakowem, Kraków 1975.
2) "Czas krakowski" 1994 (25-26 czerwca), artykuł: Prometheus fatalis.
3) Ferdynand Goetel, Patrząc wstecz. Wspomnienia, Gdańsk 2000.

24 VI 1884: wielka powódź w Krakowie


W dniach 20-25 czerwca 1884 roku Kraków znalazł się pod wodą. Była to jedna z większych powodzi, które nawiedziły Kraków. Jak opisywano katastrofę w prasie? Pisownia oryginalna.


   W dniu wczorajszym podczas najwyższego stanu wody, stan rzeczy w Krakowie był następujący:
   Droga prowadząca do rzezalni miejskiej po za wiaduktem kolei Karola Ludwika, zalaną była w niższej swej części wzdłuż realności p. Wejrosty i części muru otaczającego ogród szpitalny. Po za nimi zalane były niżej położone części ogrodu. Dalej już tylko droga do rzezalni prowadząca wznosiła się po nad wodą, po obu zaś jej stronach wodach sięgała od strony miasta do wału kolejowego, zaś w przeciwnej strony łączyła się z Wisłą zalawszy pola, wikla miejskie i mieszkanie oprawcy. Sama rzezalnia wodą oblana przedstawiała się jak wyspa, tylko jedną drogą rzezalnia jak mostem z Grzegórzkami połączona. Cały cmentarz żydowski również wodą oblany i przeważnie zalany, następnie niższa część ulicy Dajwor, pola tak zwanej Majerówki i dopiero folwark miejski na Dajworze wyżej wzniesiony nie uległ zalaniu, jak i droga po nad Wisłą około zakładu gazowego od mostu podgórskiego wiodąca. Po drugiej stronie ulicy Mostowej Wisła zalała część ulicy Podgórskiej, potem oparłszy się o podwyższoną część pieców do wypalania wapna rozlała się szeroko pod „Kaktusarnią” i Skałką, zamykając ulicę Skawińską.
Parę domków małych nadbrzeżnych zalanych wyżej okien wodą. Między Skałką a Rybakami przedstawiała woda jedno koryto aż po ulicę Stradomską, przewyższyła bowiem wał ochronny i zalała dół materyałów i dawne koryto Starej Wisły aż po sam dom Towarzystwa Dobroczynności, wszedłszy także głębokim klinem w ulicę Kolletek, aż do końca muru ogrodu Bernardyńskiego.
   Domy od Rybaków ku ulicy Kolletek stały w wodzie, a mieszkańcom szczególnie jednego domu z licznem gronem dzieci na strychu się znajdujących dowieziono wodę i żywność łódkami. Na samych Rybakach droga utrzymywała się prawie równo z wodą, domki zaś niżej położone były na parterze zalane. Od ulicy Podzamcze Wisła rozlała się w całym ogrodzie p. Gralewskiego i zajęła większą połowę placu Groble, ulicę nad Wisłą aż po dom p. Leitra, wyżej położony. Ulica Zwierzyniecka uległa zalaniu aż do realności p. Kwiatkowskiego, przez wodę z kanału i z Rudawy, która przedostała się uliczką nad Rudawą. Na Smoleńsku woda sięgała w ogrodach aż do szkoły miejskiej, tylko ulicy podsypanej zalać nie mogła. Po przeciwnej stronie Rudawy cała ulica Zwierzyniecka, Wygoda i Błonia przedstawiały jedno morze, z którego sterczały tylko domy i wały forteczne. Od Smoleńska do ulicy Wolskiej wszystkie ogrody były pod wodą, aż do pałacu hr. Potulickich. Na Wolskiej ulicy woda zalała i uliczkę do realności księżny Jabłonowskiej prowadzącej, która prawie cała stała pod wodą. W ulicy Garncarskiej woda doszła do ulicy Studenckiej, dolna zaś jej część stała około jednego metra pod wodą. Po za realnością „Wenecya” zwaną, woda zalała tyły realności Konstantego hr. Reja, fabryki cygar aż po drogę czarnowiejską, błonia zaś po drogę łobzowską.
   Dziś od godziny szóstej rano znów zaczął padać drobny, lecz gęsty deszcz. Powietrze przejmująco zimne. Od siódmej promienie słońca zdają się chwilowo przeświecać przez chmury. Na zalanych wodą ulicach głównie straż ogniowa miejska i ochotnicza niesie pomoc skuteczną przynajmniej dla ratowania życia mieszkańców. Noc całą kapitanowie straży ochotniczej pp. Fenz, Gajdzic, Marynowski i lekarz dr. Jodłowski nie opuszczają zagrożonych stanowisk. Czynni również a znużeni bezsennością i pracą brandmistrze Zagórski, Stępiński, Iłg i sierżanci Łyżwiński, Świerczyński, Wójcik i Policzkiewicz; za nieustanną a skuteczną pracę zasługujący na zupełne uznanie.
   Naczelnikowi straży p. Eminowiczowi, wraz z radcą miejskim p. Henrykiem Szwarcem powiodło się wyratować na Wygodzie za domem p. Herzogowej, podeszłego wieku niewiastę.
   Kapitan straży ochotniczej Marynowski, z brandmistrzem Iglem, płynąc czółnem przez Zwierzyniec, wyratowali tonące dziecko.
Działalność inżynieryi wojskowej na Groblach, jak utrzymują okoliczni mieszkańcy, ograniczyła się o dbałość o bezpieczeństwo własne, polegające w okopaniu muru przy zajmowanym przez wojskowość domu i pilnowaniu na placu Portowym budowlanego materyału. Most przy ulicy Wolskiej na Rudawie poderwany wodą pochylił się; toż samo i most przy posesyi zwanej Wenecya.
  Niesienie pomocy ludności zamieszkującej małe domki na Zwierzyńcu najwięcej przedstawiało trudności. Niewiasty i dzieci licznie obsiadłszy dachy domostw, wołają przeraźliwie o pomoc. Kiedy zbliżają się wskutek rozporządzeń obecnego tutaj i nieustannie czynnego prezydenta miasta dr. Weigla i dyrektora budownictwa p. Niedziałkowskiego, łodzie ratunkowe ze strażakami, siedzący na dachach nie chcą z nich zeskakiwać. Energiczni strażacy oddalają się aby gdzieindziej zagrożonym płynąć z pomocą; wówczas rozdzierają słuch wołania: „pomocy!”, „ratujcie!”. I znów wracają, perswazyą starając się nakłonić nieodważnych do opuszczenia stanowisk na dachu – i znów napróżno. A czas leci i ze wszystkich stron słychać krzyki ludzi, ryk bydła, szum głuchy fal; a wśród ponurej i chmurnej nocy, światła palące się po domach i latarnie w rękach ratujących jedynem są oświetleniem, powiększającem grozę straszliwego obrazu.
   Całą noc trwało przewożenie mieszkańców na suche miejsce w ulicach nad brzegiem Wisły położonych.
  Naczelnik straży p. Eminowicz wydawał także rozkazy weteranom należącym do krakowskiego oddziału „Towarzystwa czerwonego krzyża”, niosącym w miarę sił, skuteczną pomoc mieszkańcom.
  Od rana trwające opadanie wylewu, wykazuje wielkie uszkodzenie w budynkach zalanych wodą. Na wielu domach zarysowały się pęknięcia. Pomoc ze strony budownictwa i przedsiewzięcie środków zapobiedz mogących waleniu się domów, są tu niezbędne.
   P. Romual Troczyński piekarz, na ręce naczelnika straży p. Eminowicza, nadesłał dla rozdania głodnym dotkniętym powodzią mieszkańcom 80 kilo chleba, obowiązując się dostarczać tyleż codziennie, aż d chwili zupełnego ustąpienia wylewu. Nadesłany chleb natychmiast odesłano łodzią do Ludwinowa, gdzie brandmistrze Zagórski i Iłg rozdali go łaknącej ludności z pośpiechem godnym pochwały.

Fragmenty prasowe z dziennika "Nowa Reforma" 1884, nr 143 (24 VI)